O Fundacji
Moje przemyślenia o fundacji – jeden z panów, naszych beneficjentów:
O fundacji mógłbym napisać bardzo dużo, ale nikomu nie będzie się chciało tyle czytać.Skupię się więc na jednym ważnym. Chodzi o podejście do człowieka, relacje i zupełnie nieszablonowe działanie. Petent krótko po przyjściu do fundacji przestaje się czuć jak petent. Jest traktowany z szacunkiem, rozmawia się jak równy z równym. Można aż na chwilę zapomnieć, że jest się bezdomnym. Przy odrobinie zaangażowania beneficjent czuje się raczej jak członek jakiegoś specjalnie powołanego zespołu do rozwiązania spraw trudnych, dotyczących zupełnie przypadkiem jego życia. Relacje ze wszystkimi pracownikami szybko przybierają trochę „koleżeńskiego” wymiaru. Myślę, że ludzie po wyjściu stąd na dobre, to o ile nie będą utrzymywać kontaktu, to będą miećw pamięci przede wszystkim wspaniałych ludzi, tęgie charaktery, niż tylko miejsce, w którym dostali michę i pomoc w posprzątaniu swojego bałaganu. Tak więc petent nie jest petentem… A teraz do schematu pomocy. Schemat pomocy w fundacji charakteryzuje się brakiem schematu. Jest to zawsze nieszablonowy, wspólnie opracowany plan, skrojony na miarę. Wykolejone pociągi nastawia się tu na właściwe dla danego pociągu jego własne tory relacji kupa —–> przyszłość, z biletem w jedną stronę.
Kolejną kwestią jest zakres pomocy.Chyba każdy, kto znalazł się w takiej sytuacji by odwiedzić to miejsce ma trochę do przepracowania w głowie i na duszy . Czy to w wyniku tej sytuacji, czy wręcz przeciwnie, na skutek, choć najczęściej niestety chyba oba na raz. Tu wiedzą, że człowiek to nie tylko żołądek, pesel, dowód, papiery. Jest pomoc psychologiczna, dostęp do terapeuty, arteterapia. Wsparcie emocjonalne. Bez zadbania o ten obszar „Jenga” z samej materii, jakby wysoka nie była, mogłaby szybko runąć.
Na koniec efekty.
„Po owocach ich poznacie”
Teraz bardzo osobiście: Z fundacją jestem związany (jak to ładnie brzmi, ładniej niż jestem petentem) dość krótko, a jestem w zupełnie innym miejscu w życiu, niż jak tu przyszedłem. Duuuży krok naprzód. W fundacji ciągle tłuką mi do głowy że, to przede wszystkim moja praca, moja zasługa i podobne pierdoły. Ja jednak wiem swoje. Nie raz podczas mojej drogi, gdy robiło się źle i coraz gorzej, dokonywałem heroicznego wysiłku i stawałem na głowie, ruszałem niebo i ziemię, żeby to wszystko ogarnąć. I nic z tego nie było. Brakowało pomyślnych wiatrów i jakiegoś wsparcia. Teraz aż mi głupio, że tak to poszło do przodu bezboleśnie i z tak nikłym wkładem własnym. Jak o tym mówię to słyszę: „…a co samo przyszło?!” Tak samo… nie wiem czy nie zdają sobie sprawy, czy tak lubią pochwały, czy chcą takim tanim chwytem podbudować mi morale… Nieważne.
Poszedł słoik miodu, przydałaby się łyżka dziegciu na koniec, dla przełamania smaku, jak Okrasa przykazał, ale niestety wyczerpałem limit znaków. !!! Tylko zastrzeżenie na koniec: na początku pisałem trochę za „Nas”, „Każdy”. Oczywiście są to tylko moje prywatne odczucia, nie mogę wypowiadać się za innych, choć myślę, że w tych kwestiach wiele osób czuje podobnie.